Sympatycy fotograficznej twórczości Antoniego Ruta wybierający się na wystawę „Charków – okruchy czasu” na pewno nie zawiodą się. Podróż i pobyt artysty na Ukrainie zaowocowały pełnymi różnorodności kadrami, spod których wyraźnie przebijają osobiste emocje od dawna kształtujące klimat jego prac, a jakże rzadkie już dziś w sztuce.
Nieomal instrumentalne potraktowanie dotychczasowych własnych fotograficznych osiągnięć oraz wykorzystanie ich dla jak najlepszego, najbardziej technicznie i semantycznie precyzyjnego oddania wrażeń sprawia, że przygotowana wystawa jest nie tylko dzieleniem się owymi skrzętnie zbieranymi w podróży, tytułowymi okruchami czasu. Jest również swoistą wędrówką w głąb lat przeżytych przez samego autora, pewną retrospektywą dotąd zebranych życiowych i zawodowych doświadczeń. Na wyselekcjonowanych z konieczności, wybranych do katalogu zdjęciach, niestety nielicznych spośród wielu utrwalonych na filmach przywiezionych z Charkowa i prezentowanych na wystawie, odnaleźć można dobrze znane z wcześniejszych prac Antoniego Ruta wątki, charakterystyczne dla jego dotychczasowej twórczości. Wśród nich przykłady zbliżonego do dokumentu, „obiektywnego” reportażu, rejestrującego chwilę wyrwaną z życia miasta, a także portrety przyrody znane choćby z pokazywanego ostatnio cyklu „Wielkopolskie wierzby”. Poza realizmem pięknego obrazu przypominał on symbolicznie również o bliskości związku człowieka z naturą. Odwołując się do pewnych antropomorficznych podobieństw odnajdywanych w kształcie drzew, zawartych w dramatycznym geście gałęzi, okaleczeniu konaru czy cielesności kory, w której tło wtopił, a właściwie do której bruzd i szorstkich zmarszczek przytulił Antoni Rut swój chyba najbardziej znany, fotograficzny autoportret, cykl ten odświeżył zapomniane rejony naszej tożsamości.
Wiszące nad horyzontem ciężkie chmury, którymi fascynacja widoczna była już we wcześniejszych pracach z lat dziewięćdziesiątych (znanych z ekspozycji: „Ponad ciszą” oraz „Odkrywana przestrzeń”), wypełniają czasem niemal trzy czwarte powierzchni ukraińskich kompozycji „Podniebnych spotkań”, dramatyzując ledwie rysujące się w kadrze zarysy Placu Swobody, czy Uspienskiego Soboru. I nie ważna jest dla budowanego nastroju technika – czy jest to w całości kompozycja dokumentalna, czysta, czy komputerowo przetworzona przez autora kompilacja wybranych, autentycznych elementów. Czasem fotografowane w kałuży, odrealnione odbicia świątyń tworzą prawie surrealistyczne obrazy, fantastyczne wizje dawnego, odległego, tajemniczego świata, który nie bez powodu stara się chronić swoją prywatność przed wścibstwem dzisiejszych intruzów. I widać wyraźnie, że artysta ufa swojej intuicji nie dbając o zachowanie bezpiecznego, chłodnego, bezosobowego dystansu. Dyskretnie zestawiając ślady zaniedbanej, choć ciągle dumnej przeszłości z agresywną, bezwzględną cywilizacją współczesną, fotograf bez żalu opuszcza pozycję obiektywnego dokumentalisty. Dzięki temu potrafi pokazać, jak stara architektura mimo wstrząsającego zniszczenia desperacko, ale i godnie, przeciwstawia się współczesnej, odrażającej, lukrowanej tandecie. A piękne, malarskie obrazy w zdjęciach „Zapomnianych miejsc” stworzyć może nawet collage papierowych ogłoszeń nalepionych na starej rynnie, czy zawilgocona ściana z odsłoniętymi fragmentami ceglanego wątku murarki.
Podkreślić należy, że nieco nostalgiczne, poetyckie zagłębianie się w obraz dawnego i współczesnego charkowskiego czasu, mimo poddania się emocjom, dalekie jest od moralizatorstwa i taniej ckliwości. Jest to ogromna zasługa autora, który wykazał się nie tylko wielką umiejętnością tropienia ciekawych tematów oraz warsztatową sprawnością, ale przede wszystkim tak rzadką dziś życzliwością do świata, gotowością zrozumienia i zaakceptowania jego różnorodności. I odwagą dzielenia się wzruszeniami z innymi.
©Joanna Dziubkowa
Kustosz Muzeum Narodowego w Poznaniu